n
n
n
ponad 5 lat w odkrytym świecie wrażliwych jelit i trawienia
Szybkość życia godząc za wszelką cenę rolę mamy z pracą, totalny brak czasu dla siebie, wyczerpanie ciała i psychiki, ogromne pokłady chronicznego stresu, a do tego wymagająca przeszłość – to wszystko przyczyniło się do tego, iż moje ciało powiedziało zatrzymaj się – w postaci choroby żołądka – na początku, a w szybkim czasie zaczęły chorować moje jelita. Ta bezsilność w której ciało odmówiło mi funkcjonowania w codzienności rozpoczęła nową drogę w moim życiu. Obecnie pracuję nad tym, aby mój każdy dzień zgodny był z moim naturalnym rytmem. Oparty on jest na szacunku potrzeb mojego ciała i umysłu, i oczywiście na przywracaniu równowagi mojemu trawieniu i całemu życiu.
Czas macierzyństwa i powrót do pasji z dzieciństwa...
8 czerwca 2016 roku urodził się Ksawery. Czas kiedy był w brzuszku wspominam bardzo pozytywnie. Wykorzystałam go w pełni dla siebie, swoich potrzeb i rosnącego we mnie maleństwa. Prawie codziennie rano ćwiczyłam poranną jogę, dużo spacerowałam, a nawet biegałam. Oczywiście zdrowo się odżywiałam dla dwojga. Coś tam pracowałam, ale jak nie miałam siły to tego nie robiłam. Wówczas moja lekka i spokojna głowa dała mi przestrzeń dzięki której powróciłam do moich pasji z dzieciństwa – zachwytem nad naturą i jej prozdrowotnymi skarbami.
Podczas wędrówek górskich i leśnych zbierałam kwiaty, liście, owoce, korzenie – roślin, które miałam na wyciagnięcie dłoni. Zaczęłam tworzyć z nich przepyszne mieszanki ziołowe, spożywając je w postaci herbatek. Zamykałam także potencjał leczniczy tych ziół w buteleczkach i słoikach w postaci domowych przetworów: syropów, kremów owocowych, soków, syropów, a nawet nalewek.
Mieszkałam wówczas w Bieszczadach, a to miejsce sprzyjało takim zajęciom. I tak niespodziewanie obudziłam swoją uśpioną pasję do natury i jej leczniczych skarbów. Prace z nią związane sprawiały mi mnóstwo radości. Tym bardziej kiedy uświadomiłam sobie, iż mogę w prosty i skuteczny sposób zadbać o swoje zdrowie i mającego przyjść na świat dziecka. Własna domowa spiżarnia pełna tradycyjnych i zdrowych produktów to zawsze mniejsza pokusa kupna innych ze sklepu. W zdecydowanej większości jest to żywność mocno przetworzona, którą często nabywamy w pośpiechu i nieświadomie. A jak zapewne wiesz jej spożywanie jest najczęstszą przyczyną wszelkich chorób i dolegliwości występujących na całym świecie. Także motywacja do rozwoju tej pasji była ogromna w takim stopniu, iż postanowiłam podejść do sprawy profesjonalnie – uzyskać państwowy tytuł z kodem zawodu zielarza-fitoterapeuty. Już wówczas czułam, iż w przyszłości będzie ona mocno rozkwitała. Owocem tego czasu stały się moje pierwsze receptury funkcjonalnych herbatek ziołowych i owocowo-ziołowych. Tak naprawdę powstały w międzyczasie chłonięcia zielarskiej wiedzy i domowej praktyki przetwórstwa.
Kiedy urodził się mój ukochany skarb Ksawery to czas niespodziewanie się zatrzymał… doświadczyłam totalnego barku kompetencji służby medycznej podczas tego porodu. Mój stan był bardzo ciężki. Mając poczucie wewnętrznego spokoju oraz świadomość jak mogę sobie pomóc moje ciało bardzo szybko się zregenerowało. Lekarz, który mnie prowadził był zadziwiony, iż w tak szybkim czasie można wyzdrowieć.
Zaledwie po 3 miesiącach po urodzeniu Ksawka powróciłam do swojej misji szkoleniowej oraz przemieniania swojej zielarskiej pasji w gotowe produkty do sprzedaży. Przy pomocy i wsparciu męża powstała marka Bieszczadzkie Herbarium – 100 % naturalne funkcjonalne herbatki ziołowe i owocowo-ziołowe. Kiedy pojawiły się na rynku w głowie i z czasem w planach były już inne produkty. Jednak los tak sprawił, iż trzeba było się zatrzymać bo na świecie pojawił się mój drugi skarb – córka Amelka. Ta zmiana odmieniła całkowicie moje życie. Jedno dziecko to rewolucja, ale dwója to nie jest podwójna rewolucja – to niekończąca się codzienna rewolucja pełna obowiązków. To czas kiedy odstawiłam zdecydowaną część siebie, swoich potrzeb i pragnień na bok. Oddałam się w pełni macierzyństwu, godząc często za wszelką cenę rolę mamy z pracą. Wszystko działo się w bardzo szybkim tempie… zużywałam z siebie ogromne i czasami ostanie pokłady energii.
Herbatki Bieszczadzkiego Herbarium od samego początku wchodząc na rynek turystyczny Bieszczadów cieszyły się dużym zainteresowaniem, co wiązało się z dodatkowymi obowiązkami. A nowy wówczas rodzinny projekt Bieszczady.shop stał się nieplanowanie bardzo czasochłonny. Pogodzenie dużej ilości pracy i zajmowanie się dziećmi uczyło mnie życia… świadomego odpuszczania, niekończącej się sztuki akceptacji. Nie obyło się bez wyzwań, trudności, głębokich nieuwolnionych emocji, stresu, upadków. Ta ekspresowa szybkość życia: brak odpoczynku i regeneracji, zgromadzony chroniczny stres, napięcia w ciele – ten najbardziej pracowitszy i najbardziej stresujący okres w moim życiu, otworzył mój kolejny etap życia…
Dolegliwości żołądkowo-jelitowe, wrażliwe jelito i SIBO...
To drugie przebudzenie rozpoczęło niekiedy przerażający i ze łzami w oczach, ale mimo wszystko uzdrawiający proces w moim życiu, który obecnie trwa każdego dnia…
Pamiętam tą datę dokładnie 16 marca 2020 r. jak każdy poniedziałek udałam się do pracy. Po jej zakończeniu poszłam do sklepu i zrobiło mi się słabo, aż prawie zemdlałam. Kiedy przybyłam do domu czułam jeszcze większe wyczerpanie i nic nie mogłam jeść ponieważ zaczął mnie potwornie boleć brzuch. Miałam wrażenie jakby mój układ pokarmowy został zablokowany i przestał funkcjonować. Zadzwoniłam do lekarza rodzinnego, który oczywiście mnie nie przyjął – to czas kiedy zaczął się COVID-19. Prawie nic nie jadłam przez 3 dni i wylądowałam na SORze pod kroplówką. Lekarz dyżurujący przepisał mi elektrolity i powiedział, iż po 3 dniach powinno przestać. Tak się nie stało, stan mojego zdrowia pogarszał się, a dolegliwości były co raz poważniejsze. A ja nadal nie mogłam nic jeść. W ciągu 5 dni kiedy ten stan trwał zeszło ze mnie 8 kg!. Czułam potworną bezradność, dzwoniłam do lekarzy, szpitali i tylko słyszałam, że to mogą być objawy wskazujące na COVID-19. Po 5 dniu dniach trwania tej traumy, na skraju wyczerpania mąż zawiózł mnie na drugi SOR i tutaj ku zaskoczeniu pomogli mi. Otrzymałam kroplówkę, leki dożylne oraz przepisano mi inne leki. Stwierdzono – bez badań, że mam zapalenie żołądka i dwunastnicy. Dodano, iż zbliża się wiosna i to jest normalne o tej porze. Dzień po dniu, pomalutku zaczęłam coś jeść, i odzyskiwać siły witalne. Do lekarza specjalisty w najbliższym czasie nie było szans aby się dostać, trwał okres największej sezonowej zachorowalności na koronawirusa.
Pełna determinacji, wzięłam swoje życie w swoje ręce i świadomie zaczęłam leczyć się dietą. Zaczęłam pić olbrzymie pokłady wywaru z siemienia lnianego, herbatkę z mięty pieprzową i rumianku. Moja dieta oczywiście była bardzo lekkostrawna, głównie królowały płatki owsiane, delikatne zupy, gotowane warzywa i grillowane białe mięso. Nie mogłam ćwiczyć, bo nie miałam siły, nie pracowałam, za to dużo spałam i spacerowałam. Po dwóch miesiącach czułam się lepiej, miałam więcej energii i od razu powróciłam do porannej jogi, jazdy na rowerze, dłuższego spacerowania w towarzystwie natury.
Co przyczyniło się do tego, że zachorowało moje trawienie?
Szukałam przyczyny co się stało…
Dlaczego mój żołądek zachorował? Co miało na to wpływ?
Co chce mi powiedzieć moje ciało?
Analizowałam swoje życie przed pojawianiem się tychże dolegliwości. Dochodziło do mojej wiadomości i świadomości, iż szybkość życia, którą prowadziłam od początku pojawienia się na świecie dzieci, ogromne dawki skumulowanego chronicznego stresu, a także wieloletnie odchudzanie zachwiały równowagę mojego trawienia. Ciągłe bycie na dietach i detoxie wyniszczyły moją błonę śluzową jelit umożliwiając bakteriom wnikanie do ich ścian, co wiązało się z przeniesieniem stanów zapalnych na całe ciało. To doskonała szansa dla pojawiania się SIBO!
Z oporem przychodziło mi się z tym pogodzić… Myślałam sobie… Monika przecież ty się nie stresujesz. Systematycznie uprawiasz aktywności, zdrowo się odżywiasz, pracujesz robiąc to, co lubisz, masz kochającą i szczęśliwą rodzinę. Teraz wiem, iż sama siebie oszukiwałam, że jest tak pięknie! Kiedy odkryłam, że mam w swoim ciele ogromne pokłady chronicznego stresu, który dosłownie zjadał mnie od środka postanowiłam bardziej o siebie zadbać. Potrzeby mojego ciała, mojej głowy oraz mój czas wolny stały się świętością! Spokój i zdrowie mamy to zdrowa i spokojna rodzina! Stopniowo wyciszałam się i wówczas mogłam co raz więcej jeść, nawet miód, czekoladę, orzechy w małych porcjach do porannej kaszy i owsianki. Sprawiało mi to wielką przyjemność. Jadłam więcej warzyw surowych i gotowanych, mniej jeszcze owoców.
Pamiętam jak dziś kiedy w lipcu po 4 miesiącach przerwy napiłam się z przyjaciółką kawy. Smakowała tak pysznie, najpyszniej na świecie. W wakacje zainteresowanie koronawirusem zmalało i postanowiłam dostać się do jakiegoś specjalisty od gastroenterologii. W tym czasie zaczęłam u siebie obserwować kolejne dolegliwości, tym razem z jelitami. Dostałam się na wizytę do Pani doktor, która była bardzo miła, wysłuchała mnie, zbadała, skonsultowała ze mną moją dietę. Przepisała także leki IPP (inhibitory pompy protonowej – to grupa leków stosowana w leczeniu chorób górnego odcinka przewodu pokarmowego), które pomogły mi na ból od razu, ale jednocześnie siejąc coraz większe spustoszenie w moim żołądku i jelitach. Teraz to wiem, wówczas nie miałam o tym zielonego pojęcia.
Z diagnozy Pani doktor był to zespół jelita drażliwego. Przez pierwszy miesiąc zażywałam bardzo duże dawki przepisanych leków. Po tym czasie postanowiłam je odstawić. Poczułam się lepiej i wówczas bardzo analitycznie i ze szczególną uwagą obserwowałam swoje ciało, prowadziłam dziennik samoobserwacji. Zapisywałam wszystko co jadłam, o której godzinie, co się działo w moim ciele po jedzeniu, uwzględniając dawki dziennego stresu. W dalszym ciągu szukałam przyczyny: Co się stało? Wiedziałam, iż moje dolegliwości zaczęły się od zapalania błony śluzowej żołądka. Kiedy ten stan się uspokoił to pojawiły się problemy z jelitami w postaci zaparć. W dalszym ciągu dużo czytałam, szukałam inspiracji i zrozumienia. Pewnego dnia jak z nieba wpadła mi do rąk książka Kasi Dziurskiej SIBO jak z nim żyć, jak leczyć? Przeanalizowałam ją bardzo szczegółowo dochodząc do wniosku, że ja także to mam czyli SIBO. Pojawiło się także przerażenie, ponieważ jest to choroba, która jest praktycznie nieuleczalna. Zaraz po tym odkryciu przyszedł do mnie kurs Marcina Sędkowskiego „Zdrowie w jelitach – wylecz SIBO, IMO, SIFO i IBS”. Ten kurs jeszcze głębiej uświadomił mi, co się dzieje w moich jelitach oraz dał mi wiedzę jak mogę sobie pomóc. Kolejny mój krok to test wodorowo-metanowy na SIBO. Niestety wynik na granicy pozytywny. Przeanalizowałam informacje na ten temat, z których wynikało,, iż wynik metanowy zaparciowy jest trudny do zweryfikowania. W szczególności kiedy na starcie testu ma się dużo metanu, a ja go miałam.
Świadoma, że najbardziej szkodzi mojemu zdrowiu stres zabrałam się do jego najgłębszego poznania...
Kiedy zrozumiałam co robi w moim ciele, ze szczególnym okrucieństwem w układzie pokarmowym postanowiłam, iż pragnę nauczać się z nim żyć, tak aby mnie mobilizował i wspierał moje zdrowie. Do radzenia codziennego ze stresem trzeba mieć spokój wewnętrzny, który się ma jeśli się odpoczywa i regeneruje. Oprócz genów najważniejszym czynnikiem wpływających na dolegliwości trawienne jest styl życia. Zatem niezbędne okazały się generalne porządki w moim życiu na każdej jego płaszczyźnie. Pierwszym krokiem do stworzenia optymalnego zdrowia i trybu życia to szczere, prawdziwe, w zgodzie ze sobą odkrycie i uświadomienie sobie:
Czego najbardziej pragniemy w życiu?
Jakie są nasze marzenia – najskrytsze pragnienia?
W każdej płaszczyźnie: JA i moje Zdrowie, dom i rodzina, praca, a nawet i otoczenie (ono może być naszym dużym stresorem!)
Często jest tak, że na tą pierwszą kluczową niestety nie mamy zbyt wiele czasu. Drugie pytanie, które warto sobie wówczas zadać to:
Czego życie od nas wymaga akurat w tym momencie?
Biorąc pod uwagę, także wszystkie przestrzenie. Odpowiedzi na te pytania pomogą zbadać precyzyjnie jak solidne mamy fundamenty życiowe oraz głęboko przeanalizować rzeczywistość w której funkcjonujemy. Przy tej ocenie należy mieć świadomość, że zasoby dbania o wszystkie obszary swojego życia czerpiemy z jednej studni psychoenergetycznej.
Mając świadomość tego, iż zmiany należy wprowadzać małymi krokami i muszą one być adekwatne do mojego obecnego stylu życia rozpoczęłam porządki…
n
n
Czego najbardziej potrzebowałam? ODPOCZYNKU!
Opracowałam swój rytm dnia, który od razu zaczęłam wprowadzać do życia. Obowiązkowe w nim stało się zarezerwowanie czasu na zaplanowanie i regularne jedzenie funkcjonalnych posiłków leczących mój układ pokarmowy. W związku z tym zaczęłam więc więcej gotować.
Po jedzeniu szczególną uwagę poświęciłam na wprowadzanie rytuałów porannych i wieczornych. To one odbudowują moją codzienną energię, wyciszają mój układ nerwowy i wegetatywny. Takim rytuałem jest mój mądry poranek – wstaję o 4:30 rano, aby poćwiczyć jogę i pomedytować słuchając swojego wyciszonego po śnie ciała. Czasami także popiszę coś inspirującego i wartościowego. Uwielbiam ten czas, kiedy dzień zaczyna się na nowo! Podczas tych porządków zadbałam także o moich najbliższych tworząc listę rytuałów rodzinnych zależnych od pór roku.
Jeśli chodzi o pracę to zrozumiałam, iż mogę ją sobie regulować w zależności od swojej aktualnej sytuacji i bieżących potrzeb. Świętością stało się wprowadzanie efektywnych i regeneracyjnych przerw – zarówno od obowiązków rodzinnych jak i pracy. Te małe kroki i wielkie zmiany rozpoczęły proces odbudowy fundamentów mojego zdrowszego stylu życia, choć oczywiście nie obyło się od upadków.
Czym w końcu ten stres jest...?
Dla naszego ciała i umysłu stresem negatywnym jest każda sytuacja, która wyprowadza nas ze stanu równowagi.. tak więc restrykcyjna dieta czy sama jej zmiana nawet na zdrowszą, jedzenie w pośpiechu czy z telefonem , podczas oglądania TV, intensywny trening za wszelką cenę kiedy ciało prosi o relaks, zakłócony rytm dnia, mała ilość snu, rozczarowanie i przytłoczenie – że się nie zrobiło tyle ile zaplanowało – w pracy, domu. Stresem jest także każda negatywna myśl, ponieważ wprowadza ona ciało w stan walki. Zatem jeśli ciągle myślimy negatywnie, to nasze ciało ciągle walczy! Na dłuższą metą taka walka prowadzi tylko do jednego do choroby!
Uświadomiłam sobie, iż moja kondycja psychiczna ma bardzo dużo wspólnego z moją kondycją jelit. Układ pokarmowy, nerwowy, odpornościowy i hormonalny są ze sobą nierozerwalnie połączone. Stres może zmniejszyć mikroflorę bakteryjną jelit do zera. Do tego moje dzieciństwo i jego deficyty, to co w nim przeżyłam – głębokie negatywne emocje oraz okres dorastania w cieniu wiecznego odchudzania. Czas macierzyństwa – dwie ciąży czasowo blisko siebie, godzenie go z pracą za wszelką cenę – to także wyczerpujący okres dla mojego ciała i mojej psychiki. Doświadczenia te przyczyniły się do zaburzenia równowagi pracy mojego układu pokarmowego. Wiedząc, iż dolegliwości i objawy chorób to sposób w jaki nasze ciało zgłasza braki. To jego wewnętrzny głos – dzwonek, aby się obudzić i działać czyli zadbać o siebie jeszcze bardziej…!
Spojrzałam po raz kolejny na swój styl życia, myśli i przekonania, na dietę, które tworzą stan mojego zdrowia.
Kierując się swoim wewnętrznym przewodnikiem pielęgnowałam swoje myśli oraz odbudowywałam swoją przyjazną relację z jedzeniem. Rośliny lecznice – zioła i owoce – na co dzień zagościły w mojej diecie, robienie z nich przetworów i herbatek sprawiało mi mnóstwo przyjemności. Odkryłam także moc prozdrowotną i niezwykle bogaty smak naturalnych octów żywych na bazie jabłek z własnego sadu. Towarzyszą mi na co dzień w przygotowaniu wartościowych posiłków, które przywracają do równowagi mój układ pokarmowy… całe ciało.
W czasie tego procesu uzdrawiania wzmocniła się moje misja życiowa – służby pomocy kobietom, które doświadczają dolegliwości układu pokarmowego – od odchudzania po jelita.
Uzupełniłam swoje kompetencje o państwowy tytuł dietetyka z rozszerzeniem o psychodietetykę i coaching dietetyczny. Psychodietetyka stała się najbliższa mojemu sercu… Jej holistyczne podejście umożliwia zmiany długofalowe w życiu, odbudowę zdrowszego stylu życia. Proces ten wspiera podejście coachingowe oparte na pozytywach, szansach i możliwościach – mimo wszystko.
I tak… w zgodzie ze sobą obdarzyłam moją pracę głębokim zaufaniem, zaufałam swoim myślom, swojemu odżywianiu, uwierzyłam, że życie się mną zaopiekuje rozwijając odsłonięte z mojego wnętrza pasje.
Tu i Teraz... zdrowienie i balans z jogą
Zwolniłam tempo w swojej codzienności, zmieniając całe życie… zamieszkałam z rodziną na wsi w starym drewnianym domie otoczonym przepiękną przyrodą. Codziennie towarzyszą mi majestatyczne wschody i zachody słońca. Mam poczucie, iż odnalazłam swoją ziemię obiecaną, na której zrealizuje swoje upragnione marzenia.
Jak już wiesz moja dotychczasowa droga życiowa, mocno zużyła moje ciało, moją psychikę, zapominając o duszy. Środkiem naprawczym stało się zamieszkanie w nowym domu, w którym uczę się żyć zgodnie z rytmem dnia zgodnym moim naturalnym rytmem. Zapraszając odpoczynek do codzienności czuję, iż jestem jeszcze bliżej siebie i swoich najgłębszych potrzeb.
Odkryłam w swoim ciele ogromne pokłady wieloletnich napięć, mój układ nerwowy po prostu się zbuntował. Zmotywowało mnie do przejścia na detoks od nadmiernej aktywności fizycznej. Nie biegam już prawie 2 lata! Stary nawyk zawsze należy zastąpić nowym i tak powróciłam do jogi.
Patrząc w przeszłość to właśnie jogę praktykowałam kiedy nie miałam kompletnie siły na bieganie. Była to moja towarzyszka w najtrudniejszych momentach mojego życia. Wiedziałam jak mogę sobie pomóc ponieważ już wtedy uczyłam jogi kobiety przebywające na wypoczynku w Bieszczadach. Była to jednak inna joga niż ta, która obecnie wypełniła moje życie. Ta teraz zrewolucjonizowała moje życie na nowo, czas w którym uczestniczyłam w kursie nauczyciela jogi RYT 200 stał się moją najważniejszą podróżą życia – w której prawo głosu zabrało moje ciało!
I tak w bardzo dynamicznym tempie joga stała się moim stylem życia. Po 24 latach rozłąki – czasu w którym zaczęłam się odchudzać – powróciłam do swojego ukochanego domu – ciała.
Jestem świadoma iż mam wymagające ciało, wiele z nim przeszłam, ale kiedy zaczęłam go słuchać to zmieniło się wszystko w moim życiu. Uważam, że jestem dobrym nauczycielem, pomogłam samej sobie wychodząc z największej przepaści bezsilności, pomagam kobietom, mogę pomóc i Tobie.
Praktykuję jogę codziennie odpowiadając na potrzeby swojego ciała. Joga uczy wzmacnia mój wewnętrzny spokój niezależnie od tego, co mnie spotyka. Otwiera przede mną możliwość korzystania z życia w sposób jeszcze bardziej pełniejszy… ku dobrostanie w każdym aspekcie mojego życia. Poznaj moją ofertę nauczyciela jogi tutaj